ᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝ

ᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝᅝ

poniedziałek, 16 lutego 2015

***

















Z dedykacją dla pewnej Klaudii

To była wyjątkowo ponura jesień. Ignorując optymistyczne prognozy prezenterów telewizyjnych, którzy uparcie powtarzali, że za dzień, góra dwa temperatura podskoczy o kilka stopni wzwyż, słońce nie pokazało się ani razu. Ludzie, jak to ludzie, oczywiście narzekali. Na deszcz, na chłodny wiatr, na mokre liście, których nikt nie sprzątnął z chodnika.

Wszyscy przechodnie wyglądali podobnie. Opuszczone głowy, ręce wbite w kieszenie. Szybki i nieco nerwowy krok. Byle prędzej znaleźć się u celu, bo kto by chciał spędzać czas na zewnątrz w taką pogodę. 

Tym większe zainteresowanie budziła postać, która zdawała się tańczyć po ulicach. Ubrana w soczyście czerwony płaszcz przeciwdeszczowy, z gatunku tych, które można kupić na straganach w miejscowościach turystycznych i kalosze za duże o conajmniej dwa rozmiary, szła niespiesznie, rozchlapując wodę w każdej napotkanej kałuży.

***

Złożyła parasolkę i odstawiła buty na klatkę schodową. On nie lubił, kiedy parkiet był zabrudzony. Przeszła do łazienki, wysuszyć włosy. Nie przeszkadzało jej to, że są mokre, ale wiedziała, że gdyby tego nie zrobiła on po powrocie znowu zacznie narzekać, że o siebie nie dba. Będzie mówił, że się przeziębi albo co gorsza, złapie zapalenie płuc. Sama nieszczególnie się tym martwiła, ale nie chciała sprawiać mu dodatkowych kłopotów - miał ich przecież pod dostatkiem.

Zostawiając włosy lekko wilgotne poszła zrobić sobie herbaty, nucąc pod nosem. Usiadła na blacie kuchennym, czekając aż woda się zagotuje, kiedy usłyszała szczęk klucza w zamku. Wrócił.

Niecałą minutę później do kuchni wszedł rozczochrany brunet w wymiętym garniturze. Rzucił marynarkę na stół i z ciężkim westchnieniem przywitał się z nią.

- Znowu wychodziłaś na zewnątrz, kretynko. I nawet nie wysuszyłaś włosów dokładnie. - ledwo wchodzi już narzeka, jakby nie miał nic innego do roboty. - Po coś chyba nosisz ze sobą ten parasol, tak? Idiotka. - tak, narzeka i wyzywa ją, ja zwykle. Ale ona wie, że to nie tak, on nie ma nic złego na myśli. to po prostu taki sposób bycia. To część jego, którą kocha tak samo jak jego czarne włosy i granatowe oczy.

- Jeśli ktoś tutaj jest kretynem to tylko ty. - odpowiada, udając zagniewaną. - Martwić się o takie głupoty. Jak masz czas na takie rzeczy, to lepiej spędź go jakoś pożyteczniej.

Unosi lekko brew.

- Pożyteczniej mówisz? Na przykład?

- Na przykład powiedz mi, jak poszła dzisiejsza rozprawa.

Woda w czajniku się zagotowała. Bez słowa wyjął dwa kubki z kredensu i zaparzył herbatę. Jedną z mlekiem i cukrem, drugą niedorzecznie mocną. 

- Nie wiesz, że zbyt mocna czarna herbata zawiera kofeinę, a biorąc pod uwagę w jakiej ilości ją pijesz, możesz się rozchorować? - skomentowała, po raz setny chyba, jego nawyki żywieniowe.

-I kto tu teraz martwi się o głupoty? - uśmiechnął się kpiąco.

- Szczegółów się czepiasz. - stwierdziła, mieszając w swoim kubku. - Lepiej usiądź i opowiedz jak było.

- Na blacie, tak jak ty?

- Umrę kiedyś ze śmiechu przez te twoje przezabawne odzywki.

- Nawzajem śliczna, nawzajem. - wypił jednym łykiem niemal cały kubek herbaty. Czasami zastanawiała się, czy on nie ma przypadkiem podniebienia z metalu albo czegoś, skoro był w stanie bez skrzywienia wychylić szklankę wrzątku.

- To jak? Dowiem się w końcu jak stoimy ze sprawą, czy będę musiała dzwonić po znajomych, bo Pan Nie-chce-martwić-siostry-mojego-przyjaciela postanowił zamilknąć na wieki?

Spojrzał na nią kątem oka.

- Nie dziękuje, po tym co wygadywałaś ostatnio, żeby uzyskać informacje, na których ci zależało, wolę opowiedzieć to sam. Przynajmniej będę mieć pewność, że usłyszałaś właściwą wersję. - westchnął. - Powiedziałbym, że jest dobrze. Pojawił się nowy świadek i mamy cień szansy, by wygrać.

Zeskoczyła z blatu i uściskała go energicznie, uśmiechając się od ucha do ucha.

- Cień szansy mówisz? To równie dobrze mogę już planować imprezę! - zawołała. - To jak, wolisz ciasto brzoskwiniowe czy truskawkowe?

- A gdzie odpowiedź z limonką? - naburmuszył się.

- W lodówce, piekłam dzisiaj rano.

- Cud, a nie kobieta. - uśmiechnął się zadowolony. - W każdym razie to już kwestia tygodnia, najwyżej dwóch i twój brat będzie mógł wrócić do domu.

Zamilkli na moment. Odsunęła się i oparła o blat.

- Czyli… To mój ostatni tydzień mieszkania tutaj? - spytała 

- Na to wygląda.

- Pewnie się cieszysz, wiesz same ze mną kłopoty i w ogóle. - roześmiała się. - W takim razie poużywam sobie jeszcze na twojej gościnności i cierpliwości przez te parę dni.

Podniosł wzrok. Przez ten czas, który spędzili razem zdążył się nauczyć rozpoznawać, kiedy uśmiecha się naprawdę, a kiedy tylko udaje. Była dziwną osóbką. Nigdy nie chciała się przyznać do tego, że coś ją gnębi, zupełnie jakby nie miała prawa do odczuwania smutku. I chociaż dziewczyna, która wprowadziła się do niego dwa miesiące temu była tylko siostrą jego najlepszego przyjaciela, dziewczyna, która miała się od niego wyprowadzić za dwa tygodnie była już kimś więcej. Kim? Tego dokładnie nie wiedział.

Z pewnością była przyjaciółką, bliską przyjaciółką. Osobą, z którą dzielił się swoimi kłopotami, która martwiła się o niego i o którą on sam się martwił. Była dobrą gospodynią domową. Po raz pierwszy odkąd zamieszkał sam mógł cieszyć się domowymi obiadami. Była obecnością, która zapełniała jego puste mieszkanie. Była powitaniem, które czekało na niego, kiedy wracał z pracy. Była uśmiechem, który nigdy nie schodził z jej ust, a tak rzadko pojawiał się na jego. Była kolorem, zamkniętym w rudych włosach i bursztynowych oczach, który ocieplał jego czarno-białe życie.

Czy ją kochał? Zastanawiał się nad tym, ale nie potrafił stwierdzić tego na pewno. Wiedział natomiast, że nie chce żeby odchodziła.

- Po zamknięciu sprawy może minąć trochę zanim unormujecie sprawy z odzyskaniem mieszkania i waszych rzeczy, więc chyba będę musiał cię przetrzymać trochę dłużej. Z tą twoją irytującą energią, jeszcze tylko będziesz wchodzić w drogę bratu, a ta cała urzędowa robota jest trudniejsza niż się wydaje. - wymamrotał, patrząc w okno.

Jej oczy rozjaśniły się, a uśmiech jakby nieco zmienił.

- Tak jest! - wykrzyknęła. Bo ona też znała go już na tyle długo, żeby odróżniać, kiedy jego złościwość jest prawdziwa, a kiedy tylko przykrywa uczucia, których się wstydzi. Był dziwną osobą. Nigdy nie chciał się przyznać do tego, że żywi do kogoś cieplejsze uczucia, zupełnie jak gdyby nie miał do nich prawa.

***

To była wyjątkowo ponura jesień. Ignorując optymistyczne prognozy prezenterów telewizyjnych, którzy uparcie powtarzali, że za dzień, góra dwa temperatura podskoczy o kilka stopni wzwyż, słońce nie pokazało się ani razu. Ludzie, jak to ludzie, oczywiście narzekali. Na deszcz, na chłodny wiatr, na mokre liście, których nikt nie sprzątnął z chodnika. 

Wszyscy przechodnie wyglądali podobnie. Opuszczone głowy, ręce wbite w kieszenie. Szybki i nieco nerwowy krok. Byle prędzej znaleźć się u celu, bo kto by chciał spędzać czas na zewnątrz w taką pogodę. 

Tym większe zainteresowanie budziła postać, która zdawała się tańczyć po ulicach. Ubrana w soczyście czerwony płaszcz przeciwdeszczowy, z gatunku tych, które można kupić na straganach w miejscowościach turystycznych i kalosze za duże o conajmniej dwa rozmiary, szła niespiesznie, rozchlapując wodę w każdej napotkanej kałuży.

Za nią szedł mężczyzna w ciemnym płaszczu, trzymający granatową parasolkę. Poważny, o nieco sztywnej postawie. Dziewczyna odwróciła się i uśmiechnięta podbiegła do niego. Chwytając go za rękę, pośród protestów pociągnęła go za sobą, powtarzając w kółko “Szybciej, szybciej!” albo “Jeśli się nie pospieszysz to się spóźnimy!”.

I chociaż tego typu zachowanie nie leżało w jego naturze on też się uśmiechnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytaj, chłoń, smakuj słowa.
I zostaw ślad po sobie, kto powiedział że sprzątanie zawsze jest dobre?