Na książkach Ewy Nowak, można powiedzieć, że się wychowałam. Czytałam je przez znaczną część podstawówki i całe gimnazjum, więc kiedy wychodzą nowe powieści tej autorki od razu mam ochotę po nie sięgnąć. Tym razem dostajemy w ręce "Niebieskie migdały" - antologie opowiadań wydanych już kiedyś jako osobne publikacje w serii "13".
Eliza jest zamknięta w sobie i ma tylko dwie przyjaciółki. Kiedy umawiają się na grupową randkę, a jedna z nich zachoruje oczywistym jest, że to Eliza wybierze się tam w zastępstwie. A gdy Beata i Oskar zaczynają ze sobą chodzić, dziewczyna zostaje wplątana w sieć plotek i traci zaufanie obu przyjaciółek - a na dodatek próbuje się rozeznać, co właściwie czuje do drugiego chłopaka, którego poznała na spotkaniu, Leszka.
Zuzanna z kolei marzy o karierze piosenkarki. Jest przekonana, że ma świetny głos, a że nikt dotąd nie słyszał jak śpiewa nie miał kto wyprowadzić jej z błędu. Ma także dwóch braci, których nie cierpi, bo cały czas robią jej głupie kawały. Zresztą nie tylko jej - Jarek i Radek mają na pieńku z niemal całą szkołą. Oprócz tego mają kolegę Piotrka, przezywanego w klasie Pierre Dołą (wystarczy przeczytać, żeby domyślić się znaczenia 'ksywki'), który jest przekonany, że Zuzia jest w nim na zabój zakochana i sam zaczyna się w niej zakochiwać.
Tymczasem Karolina nie może sobie poradzić ze skłonnością do wymyślania małych i nieszkodliwych kłamstewek dla umilenia sobie szarego i nudnego życia. Wprawdzie jej przyjaciel Olek już kilka razy próbował jej to wyperswadować, ale jak dotąd szło mu nieszczególnie. Bo kto by brał na poważnie takiego co zawsze się wydurnia i głupio zaleca do koleżanki z klasy? Lina postanawia zadzwonić do Telefonu Zaufania, ale tchórzy i przedstawiając się jako Karo najpierw opowiada o swoich zmyślonych kłopotach, by w końcu poprosić o radę dotyczącą nieistniejącej przyjaciółki Elizy, która ma problemy z kłamaniem.
Tytułowa 'piątka' przedostatniego opowiadania właściwie ma na imię Ola, a jej nick pochodzi z numerologii - należy dodawać do siebie cyfry daty urodzenia, aż wyjdzie pojedyncza liczba. Odkąd się o tym dowiedziała podpisuje się tak w e-mailach wymienianych z przyjaciółkami (wśród których znajduje się także Lina z poprzedniej nowelki), a od jakiegoś czasu także z internetowym przyjacielem poznanym na łamach pisma "Niebieskie Migdały". Wszystko idzie świetnie, do czasu, kiedy Dominik pisze do niej maila adresowanego pierwotnie do jego kolegi...
I ostatnia część książki, Furteczki opowiada o dwóch siostrach bliźniaczkach wychowywanych przez staroświecką babcię, która uczy je haftować, wyszywać i innych umiejętności niezbędnych panienkom z dobrego domu. Tymczasem w sekrecie z prababcią zajadają słodycze, prenumerują kolorowe pisma, a także malują się i czeszą inaczej niż babcia tego wymaga. A kiedy w nowym roku szkolnym do ich klasy dołącza Martin, syn native speakera, który ma uczyć ich angielskiego obie siostry zakochują się w nim na zabój. Tak samo jak cała reszta szkoły.
Skoro już przebrnęliśmy przez część streszczającą czas na opinię.
Pod względem tekstu, treści, stylu książce nie mam właściwie nic do zarzucenia. Są dobre, jak to u Ewy Nowak bywa, choć może w swojej ocenie sugeruje się nieco moim sentymentem do tej autorki. Rzuciły mi się w oczy natomiast dwie inne rzeczy - po pierwsze fakt, że Ewa Nowak zawsze punktowała u mnie, jako jedna z niewielu obyczajowych pisarek, która orientuje się nie tylko w realiach życia młodzieży, ale także w nowinkach technologicznych. W tym momencie jednak mało prawdopodobne, by dziewczyna musiała chodzić do biblioteki, żeby napisać maila, a na randce chłopak chwali się tym, że ma komórkę, jakby to był ósmy cud świata.
Druga rzecz, to logika wydawania tej książki. Z jednej strony fajnie zebrać te opowiadania w jedną całość, ty bardziej, że łączą się w pewnych aspektach, a powstała z tego obszerna książka. Z drugiej jednak co zrobią osoby, które te opowiadania już czytały, może nawet kupiły w książkowych egzemplarzach, a zamówiły także tę pozycję? Bo to w sumie powtórka z drobnymi poprawkami, a tekst umieszczony z tyłu okładki niczego takiego nie sugeruje. Jeśli chodzi o mnie znałam jedynie ostatnie, ale pewnie część czytelniczek zna już je wszystkie. I w tym momencie ktoś niejako wydaje pieniądze w błoto. Nie mówię, że samo wydanie jest złe, ale ktoś mógłby umieścić odpowiednią notkę na okładce. To przecież nie kosztuje, a pomaga - szczególnie jeśli ktoś zamawia przez internet i nie może jej przeglądnąć.
Polecam:
• fankom twórczości Ewy Nowak, które nie przeczytały
albo nie posiadają nowelek z serii "13"
• miłośniczkom powieści obyczajowych dla
młodzieży, które nie zetknęły się wcześniej z twórczością autorki
• fankom twórczości Ewy Nowak, które nie przeczytały
albo nie posiadają nowelek z serii "13"
• miłośniczkom powieści obyczajowych dla
młodzieży, które nie zetknęły się wcześniej z twórczością autorki
Wyzwanie:
W czasach szkolnych, czyli dość dawno temu, chętnie czytałam książki Pani Ewy Nowak. Ale teraz już nie czuję tej pokusy. Chyba wyrosłam już z tego, bo teraz wolę po prostu nieco doroślejszą literaturę.
OdpowiedzUsuńEwę Nowak pamiętam właśnie z czasów szkolnych. Teraz już po jej książki nie sięgam. Wolę inne lektury, ale cieszę się, że proza autorki jest wciąż chętnie czytana.
OdpowiedzUsuńPrzyznam się szczerze, że na Twojego bloga trafiłam przez zupełny przypadek. Fakt faktem, że szukałam ostatnio ciekawego bloga z recenzjami, który miałby w sobie coś, czego nie mają inne, ale wpadałam do Ciebie jak Alicja do Króliczej Nory, serio. A skoro już wpadałam, to uznałam, że wypada ją zwiedzić.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim chcę Cię pochwalić. Spotkałam się już z wieloma blogami recenzyjnymi, ale do tej pory w żadnym nie znalazłam tego, czego szukałam. Opinie wydawały się dobre i przemyślane, były w porządku. No właśnie "w porządku". I nic więcej. Ot, ileś podobnych do siebie blogów, które nie przyciągają mnie niczym szczególnym, a po recenzjach wciąż trudno mi ocenić, czy daną książkę warto, czy może jednak nie warto przeczytać.
A u Ciebie jest inaczej. Nie wiem skąd bierze się ten klimat, który tu u Ciebie panuje, ale jest on inny niż na blogach, z którymi się do tej pory spotykałam. Kiedy zaczynałam czytać Twoje recenzje, przyznam szczerze, że nie spodziewałam się w sumie niczego szczególnego. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy zauważyłam, że Twoje recenzja odbieram zupełnie inaczej niż recenzje na innych blogach.
Są takie jakieś... przyciągające? Nie wiem, czy jest to odpowiednie słowo, ale na pewno mają w sobie to coś. Po ich przeczytaniu wiem, czy dana książka jest, czy nie jest dla mnie. I to mnie niezmiernie cieszy.
Ponadto bardzo podoba mi się sposób, w jaki te recenzje piszesz. Nie jest to żaden podyktowany odgórnymi założeniami styl, a raczej forma wypowiedzi bardzo lekka, nie używasz żadnych hipermegaskopmlikowanych zwrotów (jak niektórzy), te recenzje pisane są językiem, który zrozumie każdy. W dodatku nie są to recenzje, których długość zabija, kiedy tylko na nią popatrzysz. Nie są ani za krótki, ani za długie. Takie w sam raz. No cód, miód, malina.
A teraz przejdę do rzeczy najważniejszej.
Chcę Ci bardzo, ale to bardzo podziękować. Dzięki Tobie i Twojemu blogowi natrafiłam na "Trzynaście powodów". Gdybym tu nie trafiła, pewnie nigdy nie przeczytałabym tej książki. A tak, mogłam się nią cieszyć.
Powiedzieć, że Twoja recenzja mnie zachęciła to mało, ja po prostu wiedziałam, że jeśli po takiej opinii nie sięgnę po tę pozycję, to będę skończoną kretynką.
Dlatego też komentarz piszę teraz, a nie kilka dni temu, kiedy to ten blog odwiedziłam po raz pierwszy, ponieważ postanowiłam pozostawić po sobie ślad, kiedy już przeczytam "13 powodów".
Ta książka mnie zabiła. Zabiła, wypruła wnętrzności, strawiła i wyrzygała. Serio, czuję się po jej przeczytaniu jak kupka posplatanych ze sobą, nadgryzionych uczuć. Ale bardzo zadowolona kupka.
Pomijając fakt, że ja takie klimaty uwielbiam (nie chodzi mi o samo samobójstwo, ale bardzo lubię książki, gdzie ktoś umiera. Uwielbiam wczuwać się w postacie i cierpieć razem z nimi. Tak, pewnie mam w sobie coś z masochistki, bywa), to ta książka to jest po prostu arcydzieło. Wszystko jest opisane tak prawdziwie, że mam się wrażenie, jakbym to ja słuchała tych kaset. To co w tej książce jest najmocniejsze to to, że Hannah nie zrobiła tak naprawdę nic, co mogłoby ją skłonić do odebrania sobie życia. Ot, plotka, którą ktoś potraktował zbyt poważnie.
Najbardziej prawdziwym uczuciem, które miałam, podczas czytania była chyba niepewność. Taka niemalże obezwładniająca niepewność. Dawno już przy żadnej książce nie targały mną takie emocje, jak przy tych "13 powodach".
Dlatego też, Prims, dziękuję Ci bardzo za to, że zamieściłaś opinię o tej książce, za to że założyłaś tego bloga. Jestem Ci niezmiernie wdzięczna i z pewnością będę śledzić dalsze jego losy, licząc na ponowną recenzję czegoś, co wywrze na mnie równie mocne wrażenie. Fakt, jestem wymagającym czytelnikiem, ale tak już wyszło.
UsuńDodam jeszcze, że nie miałam pojęcia o istnieniu "Niezbędnika Obserwatorów Gwiazd". Dziwne, bo "Poradnik Pozytywnego Myślenia" znam i lubię. Nie jest to może żaden szał i rzucanie stanikami, ale na pewno ciekawa i dobra pozycja. Także po "Niezbędnik" też pewnie w bliżej nieokreślonej przyszłości sięgnę. Zachęciłaś mnie tym wspomnieniem o mafii. Ah, moje klimaty..♥
A co do najnowszej recenzji (no bo w sumie nie wypadałoby chyba tak nic o niej nie powiedzieć), to chyba nie jest pozycja dla mnie. Nie mam nic do powieści obyczajowych, ale ostatnio jakoś wolę zagłębiać się w pozycje z mocnym naciskiem na psychologiczne, bądź poronione. Taki nastrój, choć u mnie to jest zmienne jak wiosenna pogoda. Więc może niedługo przestawię się na obyczajówki? Kto wie? Jeśli tak się stanie, to na pewno sięgnę wtedy po "Niebieskie Migdały". Choć Ewy Nowak nie znam, to zawsze przecież poznać mogę, nie?
P. S Gdybyś miała ochotę to zapraszam http://porzeczkowysmakyaoi.blogspot.com/
Raz jeszcze dziękuję za tak wspaniałą recenzję "Trzynastu powodów". Chyba kupię drugi egzemplarz tej książki, żeby go oprawić w ramkę.
OMÓJBOŻE znowu za dużo znaków, znowu blogger narzeka, znowu nie zmieściłam się w jednym komentarzu. Internety mnie nie kochają..</3
Boże, słonko moje CLD, nawet nie wiesz ile to w tym momencie dla mnie znaczy! Nie ma to jak przeżywając wypalenie życiowo-artystyczno-wszelakie zobaczyć coś takiego na swoim blogu. Aż mi chęci do życia wracają po prostu, naprawdę dziękuje. Jeszcze nikt mnie tak nie pochwalił za to, co kiedykolwiek napisałam. Nie licząc mamy oczywiście, ale ona się nie liczy, tym bardziej, że poznała moją twórczość w... no cóż, jakby nie było szczątkowym zakresie. ;)
UsuńA do Ciebie na pewno zajrzę, szczególnie, że widzę w tym linku hasełko na cztery litery, zaczynające się na 'y' i oczywiście nie mam na myśli yeti, a które to hasełko jest mi ostatnio dość miłe :)
W sumie brzmi ok, zerknę.
OdpowiedzUsuń