Zdarzają się takie momenty, kiedy ma się wrażenie, że wszystko powolutku się wali.
I nawet już nie chodzi o to, że twoje życie jest beznadziejne. Bo nie jest. To tylko twoje chore spojrzenie na świat.
Właściwie to nic szczególnego się nie stało. Coś, co przeczytałeś ostatnio, wstrząsnęło twoimi myślami i nie chce ich dobrowolnie opuścić. Ulubione piosenki nagle zaczynają cię irytować, herbata nie smakuje już tak dobrze jak wcześniej, a cokolwiek zrobisz wydaje ci się totalnie nie na miejscu.
I aroganckie z twojej strony, bo jak mogłeś chociaż przez moment pomyśleć, że robisz coś dobrze, prawda?
Oczywiście mógłbyś po prostu zadzwonić do kogoś. Wyżalić się. Albo nawet pójść do psychiatry. Ale niestety - jakkolwiek byś się nie starał nie potrafisz powiedzieć o tym nic więcej poza faktem, że odczuwasz dziwny, psychiczny dyskomfort. A na tą chorobę nie ma lekarstwa, to przecież nawet nie jest choroba.
I kiedy wszystko za co się bierzesz po pięciu sekundach staje się okropnie denerwujące, masz ochotę rzucić czymś o ścianę i krzyczeć, a jednocześnie nie jesteś w stanie wydobyć z siebie głosu. Nad twoją głową ciąży wciąż widmo obowiązków, które czekają, jakby zdawały się wołać Nie uciekniesz. Żyjesz w społeczeństwie XXIw - nikt nie może tutaj brać wolnego, tylko dlatego, że odczuwa, jak to nazwałeś, psychiczny dyskomfort.
A najgorsze jest to, że mają rację. Bo tak, żyjesz w świecie, w którym każdy musi robić co do niego należy, który krępuje cię, bo musisz pracować, musisz mieć pieniądze, żeby pozwolono ci przeżyć kolejny dzień. Kolejny dzień pracy i zarabiania pieniędzy. I nie możesz nawet raz powiedzieć odpuszczę sobie, naprawdę nie dam rady, bo przecież nikogo nie obchodzi to, jak się czułeś. Tabelki w zestawieniu miały być wypełnione już pół godziny temu.
Ale czasami zdarza się, że odpuszczasz. I nagle, ni z tego ni z owego czujesz się z tego powodu jeszcze gorzej. Dlaczego? Przecież zrobiłeś dokładnie to, co chciałeś.
Ale czasami to nie chodzi o to, by zrobić to, na co ma się ochotę. To nie jest bunt, to rezygnacja z walki. Bo obowiązki wcale nie przestaną nad tobą wisieć. Czasami chodzi o to, by być silniejszym od siebie. I żeby wypełnić tą głupią tabelkę na czas.
I nagle powietrze nad twoją głową staje się niespodziewanie lekkie, a ty możesz wyprostować plecy, które zginałeś tak długo, że najmniejszy ruch powoduje ból. I w końcu dotrzesz do momentu, w którym zadania już nie będą wisieć nad twoją głową, jak straszydła, ale na poziomie twojej twarzy, jak partnerzy. I przestaną głupio się z ciebie śmiać, a zaczną nieść ze sobą obietnice. Obietnice poprawy. Obietnice szczęścia.
I zaczynasz myśleć, że może jednak wcale nie jest aż tak źle.
I zapominasz o całym dyskomforcie.
Problem jest taki, że prędzej czy później drań pojawi się znowu. I co z tego, że zadania słodko obiecują to czy tamto? To głupie, przecież i tak tego nie zrobisz. Jesteś okropny. To niczego się nie nadajesz...
I cała zabawa zaczyna się od nowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytaj, chłoń, smakuj słowa.
I zostaw ślad po sobie, kto powiedział że sprzątanie zawsze jest dobre?